Pierwsze dowcipy o gumie do żucia pojawiły się już w samolocie, którym lecieliśmy do Singapuru z Phuket w Tajlandii. „Pamiętajcie, żeby wypluć jeszcze tutaj, albo przed kontrolą paszportową” – naśmiewała się grupa turystów anglojęzycznych. Nie chcąc się na początku za bardzo narażać, ale mając w sobie polską dozę ironii oraz chęci testowania systemu – narażamy się straży granicznej, która częstuje nas cukierkami, ale my odpowiadamy, że wolimy gumę. Zimne spojrzenie kontrolera kończy szybko temat.
Na gumie się niestety nie skończyło, ilość nakazów i zakazów, obowiązujących w Singapurze jest wręcz powalająca i na początku trudno się w tym odnaleźć. A przygoda z nimi rozpoczęła się od hotelowego recepcjonisty…
„Nie wolno jeść w pokojach, ani palić, ani hałasować po 22. Na zewnątrz też nie można, ale palić możecie w tamtym kącie. Uważajcie z piciem na ulicach.”
Czego nie robić?
Masy rzeczy. Chyba łatwiej powiedzieć, co można robić W tym miejscy trochę przesadzam, ale nie na darmo chwyciłem za aparat by zrobić zdjęcie tym wszystkim plakietkom, informujących o zakazach oraz grożących karach za złamanie przepisów. Właśnie to nagromadzenie informacji o „ryzyku” zrobiło na mnie piorunujące wrażenie i sprowokowało ten wpis.
Jak postępować dobrze?
Same zakazy to nie wszystko! Na ulicach co chwila można wpaść na plakaty informujące, o tym jak być lepszym, jak poprawnie przechodzić przez ulicę, jak być uprzejmym dla innych. Ciekawa lekcja.
Bezpieczeństwo?
Poza zakazami mamy cały stek nakazów, a wręcz manii promocyjnej bezpieczeństwa. Przechodziliśmy obok kilku placów budowy i ze zdumieniem podziwałem, te hasła (pachną lekką komuną), nawołujące do uwagi podczas pracy.
Efekt?
Singapur jest jednym z najbezpiecznych miast (państw) na świecie. Ulice, poza specjalną sekcją imprezową, są nocami niemalże puste ale . Policja musi prowadzić kampanię uświadamiającą, że (bardo) mała przestępczość nie oznacza jej braku.
6 komentarzy