Muzea mają to do siebie, że posiadają chyba więcej wrogów niż zwolenników. Takie, które ma w nazwie słowo „wódka”, pewnie ma trochę mniej krytyków. A jak jeszcze dochodzi degustacja na końcu, to już w ogóle jest miło. Takich rzeczy w państwowych przybytkach nie ma, ale…

Są jeszcze instytucje prywatne i takie Muzeum Wódki w Petersburgu prowadzone jest przez większą restaurację, która właśnie tak się promuje.

Ania długo namawia mnie, żebyśmy tam poszli, i niewiele brakuje a przekonałbym ją, że nie warto, bo nie ma czasu, bo jesteśmy zmęczeni, bo głupota itp. Ale jednak idziemy tam. Kupujemy bilety, wchodzimy do środka… i co? – Nudy. Wszystko po rosyjsku, pomieszczenia ma może z 30 m2 i tyle. Trochę się denerwujemy, że takie muzeum nie jest przygotowane, do przyjęcia obcojęzycznych gości, tym bardziej, że panie z obsługi świetnie mówią po angielsku. Wracamy zatem do pani, która sprzedała nam bilety i pytamy, czy mają coś po angielsku, może przewodnika. Odpowiada, że nie. Wracamy na salę, a tam zebrało się jeszcze więcej osób, które nie rozumieją po rosyjsku. Słychać jakieś przebąkiwania i nagle… Nasza pani z kasy wchodzi na salę i mówi, że nie jest przewodniczką, ale opowie nam o wódce.

I zrobiła to tak świetnie, z wielką energią, selektywnie i ciekawie, że udało nam się bardzo dużo zapamiętać, co nagraliśmy na powyższym filmie.

Choć było to najmniejsze muzeum, jakie kiedykolwiek odwiedziliśmy, to z żadnego tylu rzeczy nie zapamiętaliśmy. Czasem mniej znaczy więcej.