Ten temat chodził mi po głowie już od dłuższego czasu i – kiedy tylko Panowie z Lotnisko Chopina przyjęli zaproszenie na jeden z naszych Wachlarzy – wiedziałem, że jesteśmy blisko jego realizacji. Zawsze chciałem zajrzeć trochę za kulisy lotniska i zobaczyć, jak wygląda jego praca, która nie jest na co dzień widoczna dla oka pasażera. No i udało się. 

Zajeżdżam na lotniska od drugiej strony, czekam na pracownika, który będzie mnie oprowadzał, i zmierzamy do kontroli bezpieczeństwa. Tą przechodzimy dwukrotnie, bo za pierwszym razem okazuje się, że nie zgłosiłem laptopa na liście wnoszonego sprzętu i musimy go gdzieś schować. Wsiadamy do samochodu i poruszamy się specjalnymi drogami dookoła lotniska. Na część nawet obsługa nie może wjeżdżać. Stąd też dystanse są spore. Z daleka zaczynają się wyłaniać wraki samolotów porozrzucane bezładnie na polu. Wygląda to trochę jak jakiś film postnuklearny, ale nie są to samoloty, którym nie poszczęściło się przy lądowaniu czy starcie a specjalne miejsce do ćwiczeń dla straży pożarnej.

Poligon

Wchodzę między te stare samoloty i jednego ikarusa. Szczególnie po autobusie widać, że już nic go nie uratuje i sporo przeszedł :) Poligon oddalony jest kilkadziesiąt metrów od siedziby straży, choć gdyby ktoś mi powiedział, że to złomowisko, też bym uwierzył. Czasem pojawiają się tu jeszcze nowe eksponaty do ćwiczeń, ale sporadycznie.

Straż pożarna

Wchodzimy do specjalnego budynku i udajemy się do centrum zarządzania. Trafiamy akurat na zmianę, która asekurowała awaryjne lądowanie Boeinga 767 LOTu. Poza tymi najbardziej nerwowymi przypadkami straż asekuruje różne „drobniejsze” rzeczy – np. tankowanie samolotu z pasażerami na pokładzie, jak również, gdy zapali się kontrolka dymna (bo ktoś na przykład zapali sobie w toalecie ;) . Szczególnie interesują mnie dwie nowe Panthery – specjalne wozy ratowniczo-gaśnicze. Wyglądają bardzo futurystycznie, ale napakowane są nowoczesnym sprzętem. W niecałe trzy minuty są w stanie dotrzeć w każde miejsce lotniska – muszą się tylko rozpędzić do 140 kilometrów na godzinę.

Stary terminal

A to zaskoczenie, bo wygląda jak budynek, który jest tutaj przypadkiem. To pierwszy historyczny terminal Okęcia. Dzisiaj niszczeje, ponieważ nie ma fundamentów i właściwie nie wiadomo, co z nim do końca zrobić. I pisząc „stary”, nie mam na myśli Terminalu 1 tylko ten uruchomiony w 1934 roku :)

Odśnieżanie

To tutaj są już te „słynne maszyny”, które – jadąc w kolumnie – są w stanie zapewnić poprawne funkcjonowanie lotniska. W zespole pracują 83 osoby, a szkolenie zajmuje… do trzech lat. Tyle trzeba, by w pełni zdobyć doświadczenie i wyczucie potrzebne nie tylko do kontrolowania pojazdów, ale też jazdy w specjalnej kolumnie, która odśnieża pas startowy. Szacun. Ponoć rotacja pracownicza jest znikoma – emerytura lub śmierć.

Do pełnego odśnieżania wykorzystuje się pług, holownik i specjalną szczotkową oczyszczarkę. Idea jest prosta – w trakcie dużych opadów lotnisko musi funkcjonować sprawnie i maszyny na zmianę odśnieżają, a samoloty lądują i startują. Niezła synchronizacja. A czasem tak trzeba jeździć parę godzin. Rozpiętość lemiesza sięga 8,5 metra. To nowe maszyny, które znacznie ułatwiają pracę. Najlepsza jest jednak naklejka Snow Busters :)

Sokolnik

Do sokołów niestety nie możemy się bardziej zbliżyć, więc oglądamy je z daleka. Widzicie dwa, a jest ich aż szesnaście! Wspomagają prace lotniska, gdyż nie od dziś wiadomo, że wszelkiej maści ptactwo jest sporym zagrożeniem dla samolotów.

I to już koniec na dzisiaj – zjeżdżamy z powrotem do kontroli i teraz wychodzenie idzie już nam znacznie sprawniej. Mam nadzieję, że uda nam się zajrzeć za kulisy pracy innych lotnisk :)

P.S.
Wielkie dzięki dla Przemka (rzecznika prasowego) za pomoc w pracy nad tym wpisem.

Zapisz