Jednym z większych problemów turysty, który pojawi się w stolicy Macedonii, jest znalezienie restauracji z typowym lokalnym jedzeniem. Najwięcej jest knajp włoskich (w naszym hotelu też taka była) oraz kebabów tureckich. Wyróżniały się te z kuchnią międzynarodową, wegetariańską, chińską, śródziemnomorską. Z pomocą musiał przyjść Internet. Dzięki niemu dowiedzieliśmy się o jednej z najlepszych (może najlepszej?) restauracji w Skopje, do której wybraliśmy się, aby poznać różnorodne smaki tego kraju. Nazwa może mało macedońska, bo „Old City House”, ale wszystko, co jedliśmy i piliśmy – rodem z Bałkanów. Obsługa mówiąca po angielsku wzbudziła w nas takie zaufanie, że postanowiliśmy oddać się w ich ręce – od przekąsek, sałatek, sosów po dania główne i napoje.

Kuchnia, z której Macedończycy są tak dumni, jest ściśle związana z tradycją oraz wpływami innych narodów. Bogactwo tej kuchni połączone jest z różnorodną strefą wpływów zewnętrznych: greckich, włoskich, tureckich, bułgarskich i zinterpretowane na swój własny, niepowtarzalny sposób. Nie mogliśmy się doczekać, kiedy je w końcu poczujemy. Byliśmy głodni, a oczekiwanie nawet na przystawki zajmowało sporo czasu. Szybko dowiedzieliśmy się, że miało to związek z zawrotną liczbą przekąsek. W końcu kroczyły talerze. Na jednym sery – feta oraz kaszkaval. Pierwszy – niczym się nie wyróżniał, drugi przypominał swym wyglądem ziemniaki pieczone, ale był ostro-kwaśno-dziwny. Nasze kubki smakowe się poddały, ale doświadczenie za nami. Bardzo smaczny jest burak, czyli rodzaj ciasta francuskiego przekładanego mięsem, słonym serem lub warzywami. Oryginalnie smakowały tamtejsze gołąbki sarmi. Farsz zbliżony do naszego, ale zawinięty w liście szczawiu. Sałatka szopska tradycyjnie z ogórków, pomidorów, papryki z dodatkiem słonego sera. Nie zapominajmy o pysznych smażonych grzybach. Do tego chleb (biały, świeżutki) i trzy rodzaje sosów – ljutenica (pikantny), pindur (łagodny) i ajvar (słodki). Po zjedzeniu przystawek nie mogłam myśleć o daniu głównym, ale Kuba nie dał za wygraną ;) Czekała nas prawdziwa uczta.

Kuchnia macedońska opiera się na mięsach różnego rodzaju, jak: jagnięcina, baranina, drób, wołowina. Nigdy w życiu nie zdarzyło się nam, żeby zabijano jagnię z okazji naszego przybycia. Dlatego zajmowało to trochę czasu. W nagrodę jednak otrzymaliśmy danie główne z najświeższego mięsa z ziemniakami i warzywami. Smakowało wspaniale, nie miało żadnego tłuszczu czy żyły, na co wyjątkowo zwracamy uwagę. Dostaliśmy także kawałek mięsa wołowego z warzywami. Ten już smakował bardziej orientalnie, dzięki użytej przyprawie, ale Kubie zasmakował.

Co do picia? W Macedonii pije się wszystko – kawę po turecku, wódkę, wino, piwo – z podobnym uwielbieniem. Szczególnie zauroczyliśmy się lokalnym piwem Skopsko. Dość lekkim, z delikatnym posmakiem goryczki. Zaskoczyła mnie herbata z górskich ziół podawana z miodem i … klepsydrą, która odmierzała czas zanurzenia esencji.
A na deser – baklawa, czyli słodkie (aż za bardzo) ciasto francuskie nasączone gęstym miodowym syropem z nadzieniem z orzechów. Furorę robiła wersja w czekoladzie. Zajadaliśmy się także różnymi rodzajami chałw i galaretek.

Musimy dodać na koniec. – Za całą ucztę w restauracji zapłaciliśmy (po przeliczeniu) ok. 180 zł. Nie mogliśmy uwierzyć w tak przyzwoitą cenę. Opłacało się oddać w ręce kelnera. Polecamy i zamierzamy wrócić. Możecie zobaczyć na zdjęciach, jakie to pyszne miejsce.