Dlaczego ludzie nie jeżdżą, nie latają, nie odwiedzają Macedonii? – Takie pytanie zadawaliśmy sobie przed wyjazdem do Skopje. Rozmawialiśmy z naszymi znajomymi (zróżnicowanymi pod względem zainteresowań podróżniczych) i praktycznie nikt tam nie był. Oprócz tych, którzy przejeżdżali, aby dotrzeć w zupełnie inne miejsca.

Musieliśmy to zbadać. Żądni przygód, emocji i nowych wyzwań wsiedliśmy w samolot i po godzinie lotu do Budapesztu i stamtąd godzinie do Skopje, wylądowaliśmy na maleńkim lotnisku w stolicy Macedonii. Po dokładnym prześwietleniu bagażu przez czujnych strażników, przywitał nas sam Aleksander Macedoński na koniu, dumnie prężący pierś w głównym punkcie terminala „Przyloty”.

Pierwsze zaskoczenie – nie istniej żadne połączenie autobusowe czy busowe z lotniskiem. Jedyną opcją wydostania się stamtąd jest zamówienie taksówki. Ceny na szczęście przyzwoite, taksówkarze mówiący po angielsku, widoki za oknem imponujące, a co centrum miasta jedynie 15 minut. W skrócie – rozwiązanie najlepsze z możliwych.

Hotel w Skopje
Hotel w Skopje

Zdecydowanie większe wrażenie zrobił na nas hotel, w którym się zatrzymaliśmy. Krzyknęłam z zachwytu, gdy wysiedliśmy z taksówki i zobaczyliśmy kilkupiętrowy budynek z żywymi palmami i drzewami liściastymi rosnącymi na każdym balkonie. Ponadto szczyty gór z jeden strony (świetnie widoczne z okien hotelu), zamek z drugiej i stare miasto z trzeciej. Lokalizacja wspaniała, temperatura + 15 stopni, pełnia słońca. Zaczynamy.