Jedni powiedzą, że to syndrom „wicia gniazda” (czy jakoś tak), polegający na tym, że kobieta w zaawansowanej ciąży przygotowuje dom na przyjście dziecka, dużo zmienia i generalnie szaleje, kupuje te potrzebne, ale i masę niepotrzebnych rzeczy. U mnie jednak zupełnie nie o to chodzi. Po prostu zauroczyła mnie sewilska porcelana, po którą będę musiała wrócić.

Jestem trochę zdziwiona, że to porcelana zrobiła na mnie takie wrażenie, bo nigdy wcześniej takie rzeczy mnie nie wzruszały. Wytłumaczenie jest jedno. – Po prostu nigdy nie były one tak dobre :) Strasznie żałowałam, że tym razem – w samotnej podróży – nie mogłam jej zabrać ze sobą. Niestety to, co chciałam kupić, ważyło bardzo dużo. Ale wrócimy tu jeszcze na pewno i mam nadzieję, że już nie długo. Wtedy w końcu powinno się udać.

Co mnie w niej zachwyciło? – Przede wszystkim kolory i zdobienia. Są piękne i mam nadzieje, że poczujecie chociaż ich przedsmak na zdjęciach, które zrobiłam. No i to, że jest taka bezpretensjonalna. Nie jakaś mega elegancka, tylko po prostu śliczna. Historia też jest ciekawa. – Gliniaste gleby Andaluzji od wieków dostarczają surowca do wyrobu ceramiki użytkowej i dekoracyjnej. Dlatego wyrabiane i zdobione są tutaj przepiękne garnki, kubki, dzbanki, talerze, różnego rodzaju płytki, kubki i inne naczynia kuchenne.

Azulejos czyli kolorowe ceramiczne płytki, najbardziej kojarzone z tym regionem, były i gdzieniegdzie jeszcze są wykorzystywane w dekoracji wnętrz. A technikę tę wprowadzili już Arabowie. Rzemiosło rozwinęło się w pracowniach Triany, czyli jednej z dzielnic Sewilli, która od wieków słynie z wyrobów ceramiki. Jest taką trochę robotniczą dzielnicą, zupełnie inną niż te, po drugiej stronie rzeki, ale bardzo Wam polecam spacer i odwiedzenie kilku pracowni. Ja chciałam tam kupić praktycznie wszystko ;)

Czyż nie jest cudowna? Jeżeli macie jakieś pomysły, jak ją sprowadzić do Polski, to śmiało :)