Drugi dzień w parku Lanin rozpoczynamy ponownie w Junin de Los Andes. Myśleliśmy, że poprzedniego dnia pojedziemy już do San Martin, ale jedna z dróg prowadzących w głąb parku jest bliżej Junin i nie było sensu nadkładać drogi. Zakładaliśmy też, że jakoś mniej czasu nam zejdzie tutaj, ale drogi prowadzące do miejsc, które chcemy zobaczyć, są kamieniste i w jedną stronę musimy jechać czasem ponad 70 kilometrów – a to półtorej godziny w jedną stronę.
Wyruszamy chwilę po 10t i skręcamy w prawo tuż za miastem. Dzisiaj nie musimy jechać dalej i od razu wjeżdżamy w park. Czasowo wychodzi jednak na to samo, bo wczoraj mieliśmy więcej asfaltu, a teraz jedziemy „dobrej jakości kamienistą drogą”. Po godzinie dojeżdżamy do granicy parku, kupujemy bilety i orientujemy się, że odpadła nam kamera GoPro, która była przyklejona do maski samochodu. Zawracamy więc i wypatrujemy jej gdzieś po drodze, po cichu prosząc, by nikt jej przed nami nie znalazł. – Jest – krzyczy Ania, która zauważyła ją po jakichś piętnastu kilometrach. Zadowoleni nie martwimy się nadłożoną drogą i ponownie kierujemy się we właściwą stronę.
Tuż za posterunkiem strażników, którzy kasują za wjazd po 80 peso od osoby , jedziemy wzdłuż jeziora Huechulafquen (niech ktoś spróbuje to wymówić! ;). To długie jezioro towarzyszy nam przez blisko pół godziny. Przez zamieszanie z kamerą spóźniamy się na łódź, która wypływała tylko jedna tego dnia, ale postanawiamy pojechać kawałek dalej do małego wodospadu na samym końcu tej części parku – blisko granicy chilijskiej. Tam też „zmieniamy” jezioro i tym razem podziwiamy znaczniej mniejsze – Lago Paimún. Żałujemy, że nie zawsze udaje nam się znaleźć takie fajne miejsca do spania, jakie są tutaj, czyli małe „cabañas” (domki) położone tuż nad brzegiem wody. Z reguły są tańsze niż najtańsze hostele – trzeba tylko znać numer telefonu i zadzwonić z wyprzedzeniem, żeby ktoś otworzył drzwi, ale w Internecie próżno szukać tych numerów.
Od połowy drogi towarzyszy nam też wulkan Lanin – wczoraj widzieliśmy go z drugiej strony i było to bliżej niż teraz. Pogoda jest wyśmienita dzięki czemu nawet z daleka mogę teleobiektywem przyjrzeć się jego koronie i zrobić parę zdjęć, które możecie zobaczyć poniżej. Można tam się wspiąć, ale jest to ponoć bardzo wyczerpująca trasa i trzeba być nieźle przygotowanym fizycznie. Spacerujemy chwilę wokół wodospadu i jedziemy z powrotem do pierwszego jeziora. Tam woda jest „krystalicznie czysta”, jak w reklamie wody mineralnej i tego dnia nie robimy nic poza napawaniem się spokojem, który tutaj panuje. W te strony jakoś nikt się nie zapuszcza i poza nami na odcinku ponad stu kilometrów spotykamy tylko dwie osoby. Czad.
1 komentarz