Dotarliśmy w okolicę granicy argentyńsko-chilijskiej, za oknem mamy ośnieżone szczyty Andów, siedzimy pod kocami, ponieważ okna przepuszczają powietrze, a w nocy temperatura spadnie tutaj poniżej zera. Dochodzi godzina 22. Wylądowaliśmy w garnizonie wojskowym, bo okazało się, że hostel, w którym zrobiliśmy rezerwację, jest zamknięty na cztery spusty. No cóż…, nie spodziewaliśmy się, że akurat tu znajdziemy dach nad głową, ale życie potrafi czasami fajnie zaskoczyć. :)

Od rana wszystko się trochę pokomplikowało. Czekaliśmy na Kuby przesyłkę, Amelii włączył się tryb marudziaka, mieliśmy problemy z kartą płatniczą, więc zamiast o 10 wyjechaliśmy z Mendozy po 12. Sam wyjazd z tego miasta też zajął nam trochę czasu, ponieważ poruszanie się samochodem po tym mieście do najłatwiejszych nie należy. Kierowcy się spieszą, nie przestrzegają przepisów, piesi stadami przechodzą na czerwonym świetle, oczekując, że ja na swoim zielonym się zatrzymam. No i oczywiście prym wiodą taksówkarze, którzy zawsze mają rację i wciskają się w każdy kąt na drodze. Dwa razy znalazłam się w takich „szczypcach” i powiem szczerze, nie czułam się jakoś komfortowo. Tak więc wszyscy tu jeżdżą na granicy ryzyka.

W końcu jednak udało się wyjechać z tej nieszczęsnej Mendozy. Mamy prawie 200 kilometrów do przejechania do granicy z Chile, czyli – jak na nasze warunki – nie jest to przesadna długość trasy. Po chwili, gdy tylko wyjeżdżamy na Rutę 40, pojawiają się szczyty Andów. Wolno, ale coraz bardziej się do nich zbliżamy. Robi się coraz chłodniej. Bajeczne krajobrazy, góry, ośnieżone wierzchołki… wprost niesamowite. Aż żal, że kierowca nie może się tym aż tak napawać. Niestety łapię się na tym, że odpływam i patrzę, ale zaraz o tym, jak tylko to sobie uświadamiam, wracam do swojej koncentracji. W tym miejscu jest ona szczególnie ważna, ponieważ jedziemy główną drogą tranzytową łączącą Chile i Argentynę. Samochodów osobowych tutaj jak na lekarstwo. Królują ciężarowce, które lubią się łączyć w grupy. Wyprzedzenie takich czterech pod rząd do najłatwiejszych rzeczy na świecie nie należy w szczególności tymi wąskimi, krętymi drogami. Nawet jak uda ci się to zrobić, czujesz smak zwycięstwa, okazuje się, że jest to syzyfowa praca. Nawet jak wyprzedzisz kilka pod rząd to za minutę pojawią się następne, i kolejne, i kolejne, i tak do końca naszej dzisiejszej drogi. Nieco zmęczona, ale zauroczona tym, co widać naokoło, dojeżdżam do naszej miejscowości w pobliżu Puente del Inca. Gdy wyruszaliśmy z Mendozy było 31 stopni, tutaj jest 9, a godzina dopiero 16. To zapowiada zdecydowanie chłodną noc. Zabawne, że z naszej strefy upałów trafiamy w miejsce, gdzie ludzie chodzą w kurtkach zimowych.

Szukamy naszego hostelu, ale nie możemy go znaleźć. Odszukujemy z kolei Informację Turystyczną, gdzie pani mówi, że ten hostel jest zamknięty. Nie jesteśmy z tego powodu za bardzo zadowoleni, ponieważ ściągnęli nam kasą za nocleg. Nie ma jednak co się nad tym zastanawiać, tylko zaczynamy szukać miejsca na nocleg, bo już w sumie późno się zrobiło. Podjeżdżamy do innego hostelu, ale okazuje się, że wszystkie miejsca są zajęte. Dowiadujemy się natomiast, że możemy się spróbować przespać się w… garnizonie wojskowym. Pani radzi nam, żeby tam podjechać i się zapytać.

Trochę zbici z pantałyku patrzymy na siebie i pytamy: – Mamy pojechać i zapytać, czy możemy się przespać w garnizonie? Hmmm. – Jasne. Podjeżdżamy tam i zatrzymujemy się pod bramą. Dosłownie za chwilę wychodzi żołnierz z wielkim karabinem. Przynajmniej będzie bezpiecznie – śmiejemy się do siebie. Pytamy go, czy jest taka możliwość, abyśmy u nich przenocowali. Żołnierz mówi, że musi na chwilę się oddalić, żeby coś sprawdzić. Wraca i po chwili przekraczamy szlaban i jedziemy pod duży budynek. Tam wychodzi inny żołnierz i prowadzi nas do środka. Dostajemy kluczyk do pokoju. Jesteśmy bardzo ciekawi, co w nim zastaniemy, i nie spodziewamy się luksusów. Okazuje się, że jest to niezły standard hostelowy z dużym łóżkiem i dodatkowo z jednym piętrowym, tylko zdecydowanie tu zimniej. Schodzę na dół i pytam jednego z żołnierzy, czy mają może jakiś piecyk na stanie – myślę w tym momencie o Amelii. Mówią, że nie i szybko dodają, że nie ma takiej potrzeby, bo w nocy jest ciepło. Świetnie… W tym momencie rozumiem już, czemu nigdy nie nadawałam się na żołnierza. :)

Wracam do naszego pokoju. Dopiero teraz zauważam ten niesamowity widok na Andy. Mamy ciepłą herbatę, Internet nie działa, więc – jak nigdy – możemy się położyć spać o 22. Rozmawiamy chwilę o absurdzie tej sytuacji. – Wylądowaliśmy w jakiejś małej mieścinie, śpimy w garnizonie, nie mamy kontaktu ze światem i w sumie nam dobrze.

Droga przez Andy z Mendozy do Chile Droga przez Andy z Mendozy do Chile Droga przez Andy z Mendozy do Chile Droga przez Andy z Mendozy do Chile Droga przez Andy z Mendozy do Chile Droga przez Andy z Mendozy do Chile Andes-road-mendoza-santiago-chile-18 Andes-road-mendoza-santiago-chile-17 Droga przez Andy z Mendozy do Chile Droga przez Andy z Mendozy do Chile Droga przez Andy z Mendozy do Chile Droga przez Andy z Mendozy do Chile Droga przez Andy z Mendozy do Chile Droga przez Andy z Mendozy do Chile Droga przez Andy z Mendozy do Chile Droga przez Andy z Mendozy do Chile Droga przez Andy z Mendozy do Chile