Minął tydzień, odkąd wysiedliśmy na lotnisku w Buenos Aires i przekroczyliśmy próg mieszkania w stolicy Argentyny, które obecnie jest naszym centrum dowodzenia. Resztki jet lagu gdzieś tam się jeszcze kołaczą, ale funkcjonujemy już na tutejszym rytmie. Amelia też dobrze sobie radzi i jej plan dnia szybko zsynchronizował z tą strefą czasową. Pierwsze dni to był przede wszystkim odpoczynek po długich przygotowaniach i zamykaniu wielu spraw prywatnych, które spiętrzyły się okrutnie w ostatnich tygodniach przed wyjazdem. Myśli też mamy coraz więcej, bo z dala od domu jest czas, żeby zacząć planować wiele rzeczy, ale póki co przed nami najważniejsze zadanie – ułożyć plan na najbliższe miesiące.

Dodać trzeba, że w okolicach 20 lipca Kuba usłyszał takie zdanie na swoim uniwersytecie: “musi się Pan obronić do 30 września”. To był szok, bo jego praca magisterska nie była wtedy nawet rozpoczęta. Popędził wówczas do promotora i szybko ustalił, jak zamknąć przygodę ze studiami po dziewięciu latach. Z bólem, ale ostatecznie się udało. Na 6 dni przed wylotem. W międzyczasie jeszcze były nagrania i montaż „Polski z drona”, nie wspominając o normalnej pracy.

Aaaa i Wachlarz :) To dopiero była bomba!

Tego wszystkiego było za dużo.

Ale jesteśmy już tu. U Was pierwsza trzydzieści w nocy, u nas dwudziesta trzydzieści. Przed chwilą wielkie zamieszanie – Ania rozlała kawę, potem oderwał się kawałek prysznica – ale Amelia twardo śpi. Zuch, dziewczyna.

Kuba: Z każdym dniem jestem coraz spokojniejszy. Lubię ten moment filtracji – z daleka sprawy ważne pozostają ważne, a te, które wydawały się mega ważne, są “błahe”.  Otrzepuję się z wydarzeń ostatnich miesięcy, sporo z nich dotknęło mnie i jakoś tak jeszcze nie mogę uwierzyć, że jesteśmy gdzie jesteśmy. Po mailach i wiadomościach od Was i znajomych wiem, że sporo ludzi też nie może. Nie rozumiem tego – przyznam szczerze – może ten rok bardziej polsko-europejski Was zmylił, że Podróżniccy dalej niż Wizz Airem nie pofruną? :) Kam an. :)

Co dalej? Musimy kupić namiot oraz kilkanaście (tysięcy) rzeczy, które nie zmieściły się do bagażu rejestrowanego. Internet mobilny rogryziony. A potem? – Droga, droga, ruta i droga ;) Po drodze jeszcze wypad do Urugwaju i jak tylko wiosna zacznie zamieniać się w lato – pyk pyk ruszamy dalej.

AHA – najważniejsze odkrycie tygodnia. Wszystko z napisem „steak” lub „steakhouse” to podpucha dla turystów. Dobra knajpa z wybitnymi stekami, nie zna słowa „stek”. Ale na przykład „bife de chorizo”.

Ania: Ostatni tydzień minął niesłychanie szybko. Powoli zaczynamy odnajdywać tu swoje miejsce. Muszę przyznać, że Buenos Aires jest dość nieuporządkowanym dla mnie miastem. Być może głównie dlatego, że mam średnią orientację w terenie, to mam takie wrażenie. Łapałam się na tym, że nie mam pojęcia gdzie jestem, a byliśmy już niedaleko domu. Z dnia na dzień jednak idzie mi coraz lepiej :)

Chyba paradoksalnie Amelia najszybciej przestawiła się na tutejszy klimat. Właściwie już od drugiej nocy śpi normalnie, a nam do teraz chce się spać o 20.30. Sprawia też wrażenie bardzo zadowolonej, bo ciągle są z nią rodzice. Stała się jeszcze bardziej otwarta niż kilka tygodni temu. Teraz sama zaczepia i szczerzy się do obcych ludzi. Poza tym, o dziwo, świetnie śpi jej się w namiocie i niezmiennie pięknie przesypia całe noce.

W tym tygodniu mieliśmy ciekawą sytuację, bo Amelia chce raczkować, a u nas w domu jest bardzo śliska drewniana podłoga, dlatego stwierdziliśmy, że będziemy szukać… wykładziny. Dość zabawnie to wygląda, a kupienie wykładziny jak się okazuje nie należy tutaj do najłatwiejszych czynności :) Są oczywiście jakieś wypaśne w sklepach z dywanami, ale zupełnie nie o to chodzi. Walczymy dalej. Dostaliśmy nowe adresy sklepów i jutro to sprawdzimy :)

A propos poszukiwań. Szukamy także rajstop dla Amelii. Wczoraj zapomniałam, jak się je nazywa po hiszpańsku i prosiłam o spodnie ze stópkami. O dziwo, zostałam zrozumiana :) Niestety rozmiary były za małe, więc jest misja na następny dzień :)

Zszokowałam się bardzo, że tutaj tak dbają o to, żeby przed wejściem do autobusu złożyć wózek i wziąć dziecko na ręce. Zdecydowanie Polska jest pod tym względem wygodniejsza, tym bardziej – gdy dziecko właśnie zasnęło.

Z absurdalnych rzeczy to jeszcze to, że nie zauważyliśmy, że w naszym domu okna się odsłaniają i tydzień siedzieliśmy po ciemku :)

Co więcej? – Jestem trochę zmęczona Buenos. Za duże i zbyt ruchliwe. Zobaczymy, jakie wrażenie zrobią na nas dzielnicę, których jeszcze nie widzieliśmy. Codziennie wychodzimy ok. godz. 10.30, wracamy ok. 18. Dni mamy więc dość intensywne. Myślę, że niebawem zwolnimy i dotrze do nas, że mamy jeszcze naprawdę dużo czasu.