To było niesamowite przeżycie. Kolejne z tych z gatunku „lotnicze”. Mimo iż wiedziałam, czego mniej więcej mam się spodziewać, okazało się, że mnie od więcej znów tradycyjnie znacznie się różni. Chociaż i tak najbardziej bezcenne było zobaczyć miny i usłyszeć głosy innych pasażerów, gdy otworzyły się drzwi autobusu na płycie lotniska w Lizbonie i zobaczyliśmy nasz mini samolocik, którym mieliśmy lecieć do Sewilli.

Przed każdym lotem sprawdzamy, jakim samolotem będziemy lecieć. Ot, tak, zboczenie zawodowe. Tym razem także sprawdziliśmy, ale pierwszy raz to nie wystarczyło, aby przygotować się na ten widok. Faktycznie, po wyjściu na płytę lotniska pojawiły się myśli: jak taki śmigłowy samolocik lata i czy w ogóle jest w stanie. Nie wiem czemu, chyba zainspirowana, nagle próbuję sobie przypomnieć, czy słyszałam o dużej liczbie katastrof z jego udziałem. Po chwili łapię się na myśli, która mnie uspakaja – sorry,a  na kim zrobiłoby wrażenie, że zginęło 12 czy 15 osób w katastrofie lotniczej? – Chyba na nikim.

Trochę sobie ironizuję. Tak naprawdę, gdy tylko zobaczyłam samolot, uśmiechnęłam się i pomyślałam, że będzie wesoło. Tym bardziej, że u drzwi stał pilot, który z wielkim uśmiechem witał wszystkich. Wyglądał na bardzo wyluzowanego i żartował z zaskoczenia pasażerów.

Pierwsze spotkanie z samolotem

Wchodzę dalej i szybko odnajduję swoje miejsce. Bez problemu, ponieważ okazuje się pierwszym z brzegu. – Siedzę tuż przy drzwiach i kabinie pilotów. W środku już pani pilot przygotowuje się do lotu, ogląda jakieś kartki, robi zapiski. Mam wrażenie, że nic w tej maszynie nie działa automatycznie. Czy to tylko wrażenie?

Pani pilot przygotowuje się do lotu. Z notatek ;)

Każdy z nas – pasażerów – ma na swoim siedzeniu pudełku. Jestem bardzo ciekawa, co może być przygotowane na niespełna godzinny lot. Do tego jest godzina 23. Zaglądam i oprócz małej wody i kanapki znajduję coś jeszcze – zatyczki do uszu. Myślę – niemożliwe, żeby były mi potrzebne i rzucam pojemnik pod siedzenie. Patrzę na innych. Siedzą jacyś wystraszeni, a na lotnisku mieli sobie tyle do powiedzenia. Takie emocje mogą jednak odebrać mowę.

Pasażerowie nie mają zachwyconych wyrazów twarzy

Ruszamy i w tym samym momencie rozumiem już, po co nam zatyczki do uszu. Tak głośnej maszyny jeszcze nigdy nie słyszałam. Najcięższe sprzęty rolnicze pracują ciszej :) Ale wzbijamy się w powietrze i lecimy, choć niemiłosiernie huczy. I tak jest właściwie przez cały czas. Nikt nic nie je. Wszyscy piją. Nikt też nie mówi i nie ma odwagi wstać do WC, które jest na samym końcu między dwoma pasażerami. To znaczy, tak sądzę. Chyba inni także mają wrażenie, że przejście się po samolocie może zakłócić jego stabilność.

Ja niezmiennie uważam, że mam super miejsce z przodu i dzięki temu przez cały lot mogę obserwować, co robią piloci, bo ich kabina jest zupełnie otwarta. Tuż przede mną wisi gaśnica i część drogi mija mi na myśleniu o jej ewentualnym zastosowaniu.

Ufff. To już koniec.

W pewnym momencie, w tym nieustającym huku, gdy już człowiekowi wszystko jedno, okazuje się, że to już koniec. Zetknięcie z ziemią też było niesamowicie mocne. Potem pozostały tylko wzajemne gratulacje, że udało się dotrzeć na miejsce?

A dzięki komu mieliśmy taką przygodę – dzięki liniom lotniczym TAP. Ciekawe czy latają gdzieś jeszcze mniejszymi samolotami… A jaki był Wasz najmniejszy samolot świata?

P.S.

Wszystkie zdjęcia wykonane telefonem Sony Xperia Z1