Z naszym wyjazdem do Lublina było inaczej nich dotychczas. W mieście tym nie ma żadnej certyfikowanej knajpy, którą moglibyśmy odwiedzić w ramach naszych poszukiwań staropolskich potraw. Jednak, gdy dowiedzieliście się, że wybieramy się do Lublina, dostaliśmy od Was rekomendacje, gdzie zjeść. No i skusiliśmy się na Sielsko Anielsko.

Dojazd do Lublina był zdecydowanie prostszy niż nasza poprzednia wyprawa do Pazibrody. Polski Bus – w szalenie cudownej cenie i bardzo szybkim tempie – zawiózł nas do samego Lublina. Lubię to miasto bardzo, niesłychanie pozytywnie kojarzy mi się z czasami studenckimi, ale szkoda, że choć ma taką ładną Starówkę, fajny klimat, to nie może poradzić sobie z dworcem niczym z kraju trzeciego świata. Zróbcie coś z tym, lublinianie, please.

Nie wspomniałam jeszcze, że tym razem gośćmi naszego eksperymentowania z kuchnią byli Maciek „Mediafun” Budzich i Ilona „Blogostrefa” Patro, z którymi organizowaliśmy kolejne spotkanie z cyklu „Och my blog”. Jednak, jak to w zwyczaju mamy, przed intensywnym spotkaniem trzeba się najpierw posilić.

W Sielsko Anielsko zapowiedzieliśmy się już tydzień wcześniej. Zrobiliśmy raptem małe spustoszenie, gdy zaczęliśmy szukać przestrzeni z najlepszym światłem i kadrami. Po 20 minutach udało się nam w końcu zająć miejsce, no i wkroczyły przystawki, czyli piwo pszeniczne, ciemne i miodowe warzone przez Sielsko Anielsko, chlebek, smalczyk i serek twarogowy, co było świetnym pomysłem  na początek dla nas – wygłodzonych. Zamówiliśmy od razu także zupy i danie główne.

Zaczynamy od chłodnika

W kolejności najpierw wjechały zupy – żur na zakwasie z jajkiem i kiełbasą, barszcz czerwony z uszkami oraz chłodnik litewski na botwinie. Mój barszczyk czerwony smakował bardzo poprawnie, ale smak jego kojarzę już ze swojego domu, więc nie zaskoczył mnie, co jest w sumie komplementem. Miałam wrażenie, że właśnie tego mi było trzeba. Kuba, żeby tradycji stało się zadość, spróbował kolejnego żuru, i ten także był inny niż te, które do tej pory próbowaliśmy. No może przez to, że był trochę bardziej mączny. Maciek i Ilona posilili się chłodnikiem, którego jednak nie byli w stanie zjeść do końca, ponieważ była to duża porcja zupy, która do tego miała bardzo gęstą konsystencję i za dużo śmietany. Twierdzili też, że muszą zostawić miejsce na drugie danie. No i warto było o tym pomyśleć, ponieważ za kilka minut wkroczyły nasze dania główne: pierogi wiejskie z kaszą i serem, kluchy kładzione z serem i boczkiem, wątróbka z cebulką, jajkiem i jabłkami zapiekana z serem oraz – duma właścicieli – golonka po zbójnicku z sosem karmelowo-czosnkowym. To wszystko chyba wybrzmiało bardzo konkretnie, prawda?

Wybitnie smacznie słodkawa golonka
Wątróbka Maćka
Wątróbka Maćka
Kluchy kładzione z serem

Najbardziej spektakularnego wyboru dokonał Maciek, który nie lubi wątróbki a właśnie ją zamówił … Po prostu stwierdził, że jak będzie dobrze przyrządzona, to na pewno mu zasmakuje. No i jak było? Całkiem ok. Maciek nie określił jej może ideałem wątróbki, ale bardzo docenił smak mięsa w połączeniu z duszonymi jabłkami. Ja zajadałam się kluchami, ponieważ uwielbiam mączne potrawy, kocham, kocham. Były one bardzo smaczne, miękkie – jedyny minus – jak dla mnie dostałam za dużo białego sera i zapchałam się nim już po zjedzeniu niecałej połowy porcji. Może jednak to moja wina, że czepiam się i nie doceniam tej szlachetnej receptury. Ilona jadła z kolei pierogi z kaszą, twarogiem i miętą, jako ich wielka fanka oraz fanka Lubelszczyzny. Zainteresował ją słodki smak farszu – mówiła, że nigdy takich nie jadła. A Kuba? Kuba, jak to Kuba – lubi konkrety, więc golonka była dla niego oczywistym wyborem. Zachwycił się sosem karmelowo-czosnkowym, który został do niej dodany, no i chwalił samo mięso.

Kruszonka
Kruszonka
Racuchy
Racuchy
Przygotowania do OchMyBloga

Nie muszę mówić, że w tym momencie nie mieliśmy już praktycznie sił na deser, ale panie bardzo nas zachęciły do skuszenia się na lokalne racuchy i kruszonkę gruszkowo-śliwkową. Żeby tych rarytasów spróbować, trzeba było trochę zaczekać, bo ich przygotowanie zajmuje dłuższą chwilę. Było jednak absolutnie warto. Najpierw wkroczyły placuszki i … nas totalnie oczarowały. Padliśmy wszyscy. Nigdy wcześniej nie jedliśmy racuchów z taką ilością jabłek, delikatnie chrupiących, ale i troszkę roztopionych, posypanych cukrem pudrem. Bosko, bosko. Co do kruszonki, którą spróbowaliśmy już absolutnie na koniec, nie byliśmy w stanie się nią nie zachwycić. Tego deseru nie próbowaliśmy nigdy wcześniej. Składa się z zapieczonych gruszek, śliwek, kruszonego ciasta, bakalii no i lodów waniliowych. Gdybym nie była najedzona, zamówiłabym kolejną i kolejną. Cudowna…

Miło jest poznawać smaki, których nigdy wcześniej nie znaliśmy. Macie jakieś swoje ulubione regionalne potrawy, które być może nie są jeszcze szerzej znane, ale których smak jest dla Was taki obłędny?