Tak się jakoś złożyło, że w rejonie argentyńskich jezior spędziliśmy ponad tydzień, orbitując pomiędzy czterema głównymi miastami i miasteczkami tego regionu. Różnią się one między sobą znacznie i postanowiliśmy spisać parę naszych uwag, gdyby ktoś się w te okolice wybierał.

 Jedziemy z północy Rutą 40, zatem nasza kolejność była następująca: Junin de los Andes, San Martin de los Andes, Villa La Angostura oraz San Carlos de Bariloche, w skrócie zwane po prostu Bariloche. Przejechanie od pierwszego do ostatniego zajmuje niecałe pięć godzin pomiędzy wieloma jeziorami. Ten region to jeden z najbardziej znanych miejsc wypoczynkowych Argentyńczyków oraz miejsce, w które ściąga coraz więcej turystów. Na małej powierzchni mamy trzy lub pięć parków narodowych.
Po kolei jednak:
Junin de los Andes
Pierwsze miasto, do którego zawitaliśmy w dość nerwowej atmosferze związanej z brakiem benzyny. Wjechaliśmy po 20., a ulice wypchane były samochodami, które zatrzymywały się pod sklepami. Odnaleźliśmy nasz hostel położony tuż nad rzeką, Ania poszła spać, a ja wybrałem się na zakupy. W mieście jest jeden większy supermarket z takimi kolejkami wieczorem, że zadowoliłem się paroma soczkami w małym „kiosco” naprzeciwko i zawróciłem. Rano było już lepiej, wszyscy wyjeżdżali dość wcześnie, bo główną „atrakcją” w okolicy jest łowienie ryb na muchę, a to wymaga szybkiej pobudki. Są tu hotele, hostele, cabanas i cały ekosystem do tego – knajpy, bary i parę sklepów. Jednocześnie jest najtańsze. Z tego miejsca najlepiej odwiedzać górną część Parku Narodowego Lanin.
San Martin de Los Andes
O, to moje ulubione miejsce. Przypominało jakoś polski Karpacz, tylko było znacznie mniej reklam, a jeśli już, to były utrzymane w podobnym, drewnianym stylu. Miasto promieniuje od jeziora Lago Lacar, przy którym jest położone. To też pierwszy oficjalny zbiornik na Drodze Siedmiu jezior, która tutaj się rozpoczyna.
Villa La Angostura
Główna ulica i zarazem centrum – może odstraszyć. Zaporowe ceny i do tego jest w sumie brzydka. Do dziś nie rozumiem, dlaczego tu, a nie w żadnym innym mieście w Argentynie, które odwiedziliśmy, były trzy sklepy wypchane gadżetami do GoPro. Ceny noclegów tutaj nas odstraszały, dlatego weszliśmy do Informacji Turystycznej z prostym pytanie – gdzie jest najtańsze miejsce. Dziwnym, ale miłym zrządzeniem losu wylądowaliśmy we własnej kabinie, w cenie hostelowego dormu. Było to chyba najlepsze miejsce na trasie, w którym nocowaliśmy  do tej pory. Villa jest bardzo rozciągła miejscowością – położoną na wzgórzach i przy jeziorze Nahuel Hupai, w samym sercu parku narodowego o tej samej nazwie. Do tego na małym półwyspie jest inny park, który chroni drzewa Arrayanes.
San Carlos de Bariloche
To największe miasto w regionie, w którym znajduje się międzynarodowe lotnisko, i może dlatego nas najbardziej odstraszyło. Tyle się słyszy – Bariloche, Bariloche. Okej, jest jeziorko, jest dużo sklepów, autokarów… Każdy tu ląduje, a następnie ucieka albo na półwysep Llao Llao, albo gdzieś dalej. Spędziliśmy tu jedną noc i jedyne, co możemy powiedzieć, że to dobre miejsce by uzupełnić zapasy. – Jest na tyle duże, że poza drogimi miejscami, które są tylko w Villi, jest też spory wybór dla tych, co pilnują portfela. Można znaleźć promocje w stylu – dwa hamburgery po 120 peso. To naprawdę dobra cena.