Ten wulkan o dumnej nazwie Lanin przykuł nasz wzrok od samego początku, gdy tylko znaleźliśmy się w jego okolicy. Wiedzieliśmy, że chcemy podejść jak najbliżej i podziwiać tę jego wielkość. Tym bardziej, że położony jest cudnie między ośnieżonymi szczytami gór, a błękitną taflą jeziora. – Czy można sobie wyobrazić coś bardziej malowniczego?

Wczoraj dotarliśmy do miasteczka Junin de los Andes, położonego niecałe 70 kilometrów od granicy z Chile. To takie połączenie Wisły z Karpaczem – powiedział Kuba, gdy tylko wjechaliśmy do niego, choć ja uważam, że jest zdecydowanie lepszy, bo nie ma tu kiczu, który niestety wyłazi z każdej ulicy wielu polskich górskich miejscowości. Nie ma tu straganów, nie ma bibelotów, nie ma migoczących światełek i obciachowych szyldów. Oczywiście są sklepy i turyści, ale nie rzuca się to negatywnie w oczy.

Dziś dość późno rozpoczynamy dzień. Ładujemy akumulatory po wczorajszej długiej podróży i kilku godzinach spędzonych w samochodzie. Cieszymy się, że wreszcie możemy zwolnić. Mamy w tym rejonie dużo do zobaczenia i prawdopodobnie zostaniemy tu przez tydzień, może dwa, i przez ten czas przejedziemy ok. 400 km, czyli tyle, ile zazwyczaj robiliśmy w jeden dzień. Dziś – na rozgrzewkę – zaplanowaliśmy sobie Parque Nacional Lanin, a właściwie jeden z pięciu możliwych szlaków.

Z Junin do naszego parku mamy do przejechania  60 kilometrów. Po ostatnich dystansach czuję, że dziś jest po prostu dzień bez wyzwań. I bardzo mi z tym dobrze :) Gdy tylko wyłaniamy się lekko za miasteczko, naszym oczom ukazuje się pokryty śniegiem wulkan Lanin. Gdy tak jedziemy, w pewnym momencie chmura ustawia się tak, jakby para wydobywała się z jego wnętrza. To jednak tylko złudzenie. Droga, którą jedziemy, jest naprawdę bardzo przyzwoita, aż zaskakująco dobra. Niestety dwa razy wpadamy na mostki, które są w stanie pomieścić tylko jeden pojazd, i tak podskakujemy, że wybudzam śpiącą Amelię. Na szczęście tylko na chwilę.

Dojeżdżamy na miejsce i od razu kieruję się do informacji turystycznej, aby zapytać, ile czasu potrzebujemy, aby dotrzeć do punktu, z którego roztacza się niesamowity widok na wulkan. Pan mówi, że w jedną i drugą stronę potrzeba w sumie półtorej godziny. Wracam do samochodu i rozmawiamy z Kubą. Jest zimno, strasznie wieje, dochodzi godzina 16. Nie mamy więc za dużo czasu, bo niebawem Amelia zacznie mieć ochotę na wieczorny sen, a jeszcze musimy dotrzeć do naszego miejsca docelowego i dać jej kolację. Stwierdzamy więc, że tym razem nie pójdziemy całą rodziną, tylko idę sama, z czego – nie ukrywam – nawet się cieszę. Spędzę wreszcie trochę czasu sama ze sobą – myślę głośno. Przez ostatnie prawie już dwa miesiące ciągle jesteśmy razem. 24 godziny na dobę. Przyda się więc choć półtorej godziny odpoczynku :)

Uzbrojona po zęby w kamery i aparaty wyruszam w drogę. Mam wizję spaceru, który nie potrwa dłużej niż półtorej godziny, a już na samym początku na tablicy informacyjnej widzę, że przewidują dwie i pół godziny. Dziwię się, ale idę dalej.  Za trzy minuty już rozumiem, o co chodzi. Droga prowadzi przez las i – delikatnie mówiąc – do najłatwiejszych nie należy. Już po rozpoczęciu startuje maksymalnie w górę, tak, że moja kondycja, która do alpinistycznych nie należy, totalnie się załamuje. – Zadyszka, palpitacje serca, mikrozawał czy może wszystko na raz plus jeszcze coś – takie mam wrażenia po 10 minutach drogi. Przemyka mi przez myśl, że powinnam zawrócić, ale po pokonaniu kolejnych dziesięciu minut już wiem, że mi się to podoba i że ten wysiłek wcale nie jest ponad moje siły.

Idę lasem, idę, krajobraz się nie zmienia. Momentami robi się nawet dżungliście. Kilka dużych drzew leży połamanych na mojej drodze. Muszę się nieco wysilić, żeby wspiąć się na ich połamane konary. Wchodzę wyżej, coraz wyżej. Choć na dole było mi zimno, to teraz muszę się rozpiąć, bo zrobiło się naprawdę gorąco.

Powoli dochodzę do celu. Słyszę już głośniejszy podmuch wiatru. Na początku przed moimi oczami pokazuje się jezioro i góry. Piękne… Wieje strasznie mocno. Obracam się i widzę to, po co tu przyszłam, czyli wulkan Lanin. Właściwie wygląda tak, że kto nie wie, że to wulkan, mógłby się pomylić i stwierdzić, że to jakieś pasmo górskie. Cudowny. Góruje nad całością. Cudowne jest także to, że nie ma tu żywego ducha. Nie spotykam ani jednego człowieka na szlaku. Spędzam na szczycie pewnie z 20 minut, napawając się tym widokiem i próbując go uwiecznić.

Droga na dół jest ekspresowa. Jak czułam, że pod górę ciągnęłam się ze dwie godziny, tak powrót daje mi wrażenie, że minęło 15 minut. Nie jestem w stanie tego sprawdzić, bo nie mam zegarka. Podchodzę do naszego samochodu. Kuba z Amelią bawią się w najlepsze. Pytam, ile mnie nie było. Okazuje się, że dokładnie półtorej godziny. Czyli z moją kondycją nie jest tak źle – myślę sobie.

Nagle zza naszego samochodu wyłania się lisek. Zbliża się zawadiacko. Kuba wychodzi i robi mu zdjęcie. Teraz możemy już jechać dalej.

Parque-Nacional-Lanin-1 Parque-Nacional-Lanin-2 Parque-Nacional-Lanin-3 Parque-Nacional-Lanin-4 Parque-Nacional-Lanin-5 Parque-Nacional-Lanin-6 Parque-Nacional-Lanin-8 Parque-Nacional-Lanin-9 Parque-Nacional-Lanin-10 Parque-Nacional-Lanin-11 Parque-Nacional-Lanin-13
Park narodowy i wulkan Lanin Park narodowy i wulkan Lanin Park narodowy i wulkan Lanin Park narodowy i wulkan Lanin Park narodowy i wulkan Lanin