To mogła być mrożąca krew w żyłach historia rozpoczynająca się od słów: „Zaczynało się ściemniać, droga była pusta i od kilkudziesięciu kilometrów nie minął nas żaden samochód. Robiło się zdecydowanie chłodniej, bo wjeżdżaliśmy w góry i tylko migocząca na pomarańczowo ikonka, zwana potocznie „rezerwą”, psuła ten nastrój”.

Gdy planowaliśmy naszą podróż przez Argentynę, sprawdzaliśmy, jak jest z dostępnością stacji benzynowych i stwierdziliśmy, że nie ma możliwości, żeby skończyła nam się benzyna, bo są one tak blisko położone, że po prostu nie ma opcji. A jednak.

Wyjeżdżaliśmy sobie na spokojnie z parku Laguna Blanca i stwierdziliśmy, że powinniśmy zatankować, bo mamy do przejechania jeszcze 200 km. Podjechaliśmy więc do najbliższego miasta o nazwie Zapala, aby uzupełnić deficyt paliwa. Wjeżdżamy na stację, a pan mówi nam, że nie ma benzyny. Myślimy, ok – pojedziemy do następnej stacji. A on na to, że w żadnej stacji w tym mieście nie ma benzyny, bo była jakaś awaria. Rewelacja – myślimy. Mamy jeszcze trochę paliwa, ale na 170 km raczej nie wystarczy. Jedziemy dalej, zatrzymujemy policjanta, który rozmawia z kierowcą tira i pytamy, czy ich zdaniem, wystarczy nam benzyny do naszego miejsca docelowego. Przyglądają się naszym ikonkom w samochodzie i mówią, że powinno wystarczyć, podkreślają, że mamy jeszcze 10 litrów rezerwy i każą jechać. Jedziemy zatem.

Ani oni, ani my nie przewidujemy, że owa rezerwa włączy się już po 40 przejechanych kilometrach… Teraz już jesteśmy pewni, że paliwa nie wystarczy na kolejnych 130 kilometrów. Wszyscy napotkani ludzie mówią, że najbliższa stacja benzynowa jest w naszym miejscu docelowym. Cóż… Myślimy już, gdzie rozbić namiot, jak ogarnąć jedzenie, jak sprowadzić pomoc, kto zostaje w samochodzie, a kto szuka benzyny, gdzie śpi Amelia itp.

Robi się już zdecydowanie późno, bo dochodzi 19. I nagle naszym oczom ukazuje się szkoła. Jest otwarta i stoją przed nią samochody osobowe. – Może dadzą nam 10 litrów benzyny – myślimy. Kuba wchodzi do środka. Po chwili okazuje się, że benzyny nie mają, ale głoszą dobrą nowinę, że jest stacja benzynowa położona 60 km stąd, w małej mieścinie o nazwie Las Coloradas, i prawdopodobnie jest otwarta. Jest tylko jeden problem – prowadzą do niej piaski i jak staniemy, to w pobliżu nie ma ludzi, no i zasięgu komórkowego oczywiście też nie. – Kurcze – myślimy. Nie mamy wyboru. Musimy zaryzykować.

Jedziemy zatem, odmierzając każdy kilometr. Faktycznie nie ma ludzi ani domostw w pobliżu. Nie mijają nas też żadne samochody. Jak staniemy, będzie ciężko. Jedziemy jednak ciągle. Czasami mam wrażenie, że samochód słabnie i z kolejnej dziury już nie wyjedzie.

10, 20, 30, 40, 50 kilometrów. Najgorsze jest ostatnie 10, ale myślimy sobie, że tyle to nawet w dość szybkim tempie jesteśmy w stanie przejść. Teraz już powinniśmy dać radę. 5,4,3,2 kilometry…

W końcu wjeżdżamy. Pytamy pierwszą napotkaną osobę, gdzie jest stacja. Dojeżdżamy, zatrzymujemy się… Jest otwarta i do tego ma naszą benzynę! Wow. Co za radość i kamień z serca.

Tak… To koniec tej historii. Na scenariusz horroru na szczęście się nie nadaje. Miłym panom ze stacji w Las Coloradas bardzo dziękujemy, a dla Was zdjęcie, gdybyście poszukiwali kiedyś benzyny w tych okolicach. :)

P.s. Nasz kanister, który spokojnie leży w bagażniku, już wie, że teraz będzie najważniejszym przedmiotem wyprawy :)