Stało się! Wyczekiwana przez nas wiele lat podróż w końcu się realizuje. Decyzja zapadła już dawno, rok temu się spauzowała, a od poniedziałku przemieszczamy się po ulicach Buenos Aires – trochę nieporadnie, z wielkim uśmiechem i jeszcze większym jet lagiem. Wstajemy wszyscy o trzeciej, zamiast normalnie o 7-8, Ania karmi, ja udaję, że próbuję wytrzymać jeszcze parę minut w ramach gry zespołowej. Potem w trójkę padamy i dalej śpimy, a tak o ósmej rano tutejszego czasu myślimy, że jest trzynasta i z wielkim głodem wysnuwamy się na ulice miasta. 

Z naszego domu w Warszawie wyruszyliśmy w niedzielę, parę chwil przed piętnastą, by 18 godzin później wylądować w stolicy Argentyny, Buenos Aires. Pierwszy lot był spokojny, drugi po prostu długi, bo trzynastogodzinny i dał nam popalić, ale w najgorszych momentach najmłodsza z nas ratowała sytuację uśmiechem. Czemu piszemy, że to przeprowadzka a nie podróż? Bo spędzimy tu – w Argentynie i Ameryce Południowej – miesiące. Nie wrócimy w tym roku. Mamy tyle czasu jak nigdy. Z niczym się nie spieszymy. Jak pada – możemy spać, jak świeci – słońce możemy się cieszyć i robić, co chcemy. – Dziwne uczucie, to pierwsza nasza obserwacja. Do tej pory poruszaliśmy się w bardziej restrykcyjnych przedziałach czasowych i „stracone” dni zawsze irytowały. Teraz nie.

Obiecaliśmy sobie robić więcej filmów i do tego fajniejszych. Oto pierwsza próba, która w 2:48 zabierze Ciebie z Warszawy do Buenos Aires.